piątek, 8 sierpnia 2014

Autostopem przez Polskę.

Witam!
Ostatnio wraz z moja lubą wpadliśmy na pomysł zrealizowania wspanialej, pełnej przygód autostopowej wycieczki, wprost do Gdańska. Osobiście była to moja pierwsza taka forma podróży, nigdy wcześniej nie jeździłem autostopem i przyznać się muszę, że miałem kilka obaw z tym związanych. Między innymi nie pocieszał mnie fakt, iż pierw trzeba dany "przewóz" sobie złapać, co w rzeczywistości może potrwać dłużej niż się tego spodziewamy. Mimo wszystko, żądny nowych przygód podjąłem wyzwanie. Oczywiście antykoncepcyjnie zaopatrzyliśmy się w pieniądze na pociąg powrotny i "telefon do przyjaciela", który w każdej chwili był gotów po nas przyjechać. Czyli w sumie nic do stracenia.
To do roboty! Kciuk w górę i amatorski, kartonowy transparent z napisem "Gdańsk"
 
Cóż za szczęście! Nie minęło raptem 20 minut, a tuż obok zatrzymała się czarna Honda. A w niej mężczyzna w średnim wieku, wraz z małżonką, wychylający głową przez okno. "To co do Gdańska? Możemy podwiesić was kawałek, ale niestety wkrótce wysiadamy. Chcecie?" Z entuzjazmem pokiwaliśmy głowami i władowaliśmy się na tylne siedzenia. Piotr i Anna, bo tak właśnie mieli na imię, wybierali się właśnie na urodziny mamy Anny, a teściowej Piotra. Sympatyczne małżeństwo. Piotr przypominał mi typowego "wiejskiego wujka" co w tym przypadku nie jest obrazą. Zabawny, rozmowny człowiek z dystansem do siebie i otoczenia, który lubi wypić o czym tez rozmawialiśmy przez chwilę, poruszywszy kwestie tego dlaczego dziś prowadzi żona. Podróż jak było wcześniej powiedziane skończyła się bardzo szybko, bo trwała raptem 15 minut. Małżeństwo wysadziło nas życząc nam szczęścia, zaś my im wszystkiego dobrego i udanych urodzin u teściowej/mamy.
 
Po tej przewózce było nieco gorzej. Staliśmy w miejscu grubo ponad godzinę, chodząc w kółko, czy nawet skacząc i wymachując chaotycznie rękoma, jak upośledzeni z nadzieją, że ktoś nas zauważy i wykaże trochę dobrych intencji by nas podrzucić, choć kawalątek. Miedzy czasie poruszyliśmy wiele kwestii między innymi to, że pomysł był do dupy oraz tego co mógł bym robić w tym czasie, kiedy bezczynnie tu stoję...
 
Jednak los nadal musiał gdzieś w głębi ducha nam sprzyjać, bo w trakcie debaty na temat tego "Czy to już pora na telefon do przyjaciela?" zatrzymał się samochód. Ciężko było nam ukryć rozbawienie i zniechęcenie, ponieważ owym samochodem był zielony polonez w nie najlepszym stanie. Kierowca uchylił nam szybę i kiwnął głową. I tu pojawia się kwestia nie oceniania książki po okładce czy kierowcy po samochodzie. Kierowcą owego wozu był 21-letni Marcin, student medycyny. Bardzo sympatyczny koleś. Wracał właśnie do domu po kilkudniowym pobycie u rodziców. Marcin mieszkał w okolicach Gdańska, więc mieliśmy ogromne szczęście. W trakcie jazdy poruszyliśmy wiele ciekawych tematów od medycyny, poprzez muzykę i filmy, aż do polityki. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że mężczyzna podzielał nasze zdanie w wielu kwestiach. Po do tarciu do celu tj. mieszkania Marcina, co trochę trwało, bo samochód zgasł kilka razy, zostaliśmy zaproszeni na kawę, lecz niestety ze względu na to, że to Gdańsk był naszym punktem docelowym, musieliśmy odmówić. Oczywiście z Marcinem zostaliśmy w kontakcie.
 
To teraz Gdańsk! Już tak nie daleko. Jakieś dobre półgodziny drogi. Wystarczy trochę szczęścia. No i proszę bardzo. Po kilkunastu minutach zatrzymała się czerwony Mercedes, a zza uchylonej szyby usłyszeliśmy "Wsiadajcie!" Ku naszym oczom ukazał się chyba najbardziej niespodziewany widok. Kierowcą danego auta był ksiądz. Ja jak i Monika nie czuliśmy się z tym specjalnie komfortowo, ponieważ obydwoje nie wierzymy w Boga. Mimo wszystko jednak nie daliśmy tego po sobie poznać chociaż przez chwile poruszyliśmy kwestię religijną. Podróż była jedna z ciekawszych, ponieważ głównie rozmawialiśmy o egzorcyzmach, a dany temat bardzo mnie ciekawi. Po tej ciekawej, lecz krótkiej rozmowie dotarliśmy do celu. Witam Gdańsk!
Spędziliśmy tam miło dzień. Oczywiście, jeśli chodzi o drogę powrotną to skorzystaliśmy z telefonu do przyjaciela, bo nie widziało nam się spanie na dworcu, a na "autostopowanie" było niestety za późno
 
Biorąc pod uwagę to, że dotarliśmy do celu, poznaliśmy wiele ciekawych osób, a żadna z nich nie pozbawiła nas życia czy organów wewnętrznych, autostopową wycieczkę mogę jak najbardziej zaliczyć do udanych :) Kto wie, może jeszcze kiedyś to powtórzę?
 
A wy drodzy Blogowicze jaki macie stosunek do autostopowiczów? Podróżowaliście kiedyś w ten sposób, a może mieliście okazje, kogoś takiego podwieźć? Chętnie poznam wasze zdanie i doświadczenia! Pozdrawiam :)
                                                                                                     /NC

5 komentarzy:

  1. Jako harcerka czasem wsiadam do stopu, ale nie wyobrażam sobie zrobić tego sama. Zbyt niebezpiecznie! To super, że się Wam udało!
    www.bailarina-de-color.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. raz jechałam, ale dlatego, że zgubiliśmy się sporą grupą w górach i wyszliśmy niekoniecznie w tym miejscu, gdzie mieliśmy. a że większa część naszej grupy to były dzieci w wieku wczesnoszkolnym, to wraz z kumplem postanowiliśmy łapać stopa, żeby nie musiały iść, bo i tak już siły nie mieli. a my mieliśmy szczęście, bo zatrzymał się bus i facet nas podrzucił na wyznaczone miejsce zbiórki. ;) ale to był tylko jeden raz, generalnie jakoś nie ciągnie mnie do tego typu przygód. :)
    pozdrawiam.
    http://poprostumadusia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa historia :)) Fajnie tak poddać się chwili i zrobić to na co ma się ochotę :) Sama miałabym pewne obawy ale czasami podwożę autostopowiczów :)

    scenariuszmarzen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasem trafiają się sympatyczni ludzie, którzy pomogą, a nie obleją wodą i pojadą dalej :(
    Cóż widzę, że wycieczka była ciekawa, szkoda tylko, że nie ma zdjęć.

    zapraszam
    http://aleeksandrablog.blogspot.de/

    OdpowiedzUsuń
  5. Super brzmi! Sma chciałabym kiedyś taką wycieczkę przeżyć.
    Pozdrawiam, M ♥

    OdpowiedzUsuń